Deadpool to wzruszająca, romantyczna historia o byłym żołnierzu oddziałów specjalnych, który po wyrzuceniu z wojska stał się najemnikiem pomagającym prześladowanym maluczkim. Kiedy spotyka na swojej drodze miłość życia, świat nagle wali mu się na głowę. Postanawia jednak się poświęcić i podjąć duże ryzyko.
Film utrzymany jest w konwencji parodii filmów o superbohaterach, z którymi Deadpool nie ma nic wspólnego. Jest gadatliwym, kompletnym dupkiem z przerośniętym ego.
Całość nasycona jest nisko latającymi, czerstwymi i niewybrednymi żartami. Bohaterowie nie przebierają w słowach. Są cycki.
Już sama czołówka, utrzymana w konwencji scen wydartych z kart komiksu, zapowiada że twórcy filmu mają duży dystans zarówno do swojego dzieła jak i siebie samych. I bardzo dobrze, bo ile można oglądać przesiąkniętych patosem kolesi ratujących świat? Tu dostajemy solidną parodię wszystkich powyższych, z licznymi nawiązaniami do innych filmów (a także seriali).
W pełnym rozkoszowaniu się filmem przeszkadzało nam jedynie słabe miejscami tłumaczenie żartów, które – powiedzmy sobie szczerze – nie stanowiły wyzwania językowego.
Film nam się podobał. Jasne, było parę rzeczy, do których moglibyśmy się przyczepić, ale żadna nie psuła odbioru filmu, więc pomijamy. To ma być proste kino rozrywkowe na piątkowy wieczór, i w tej kategorii sprawdza się bardzo dobrze.
Jeśli macie dosyć filmów o lalusiowatych superbohaterach, to ten typ zdecydowanie przypadnie wam do gustu.