W pierwszej chwili po otrzymaniu klucza do Bad Dream: Fever pomyślałem, że to kolejne indycze dziwadło. Było to jednak pierwsze i, jak się chwilę później okazało, błędne wyobrażenie. Najnowsze dzieło Desert Fox jest produkcją niewątpliwie osobliwą.
Bad Dream: Fever to klasyczna przygodówka point-and-click z niebanalną historią. Świat, do którego trafiliśmy, zmaga się z plagą tuszu, który go zalewa. Naszym przewodnikiem będzie jedyna pozostała przy życiu dziewczyna, Ella, będąca swego rodzaju samozwańczym naukowcem-amatorem, która stara się zrozumieć przyczyny panującej choroby.
Pojawiające się w grze zagadki są niebanalne, a ich rozwiązanie często wymaga abstrakcyjnego myślenia. Są jednak logiczne i jeśli się chwilę na spokojnie pomyśli, szybko wpada się na odpowiednie rozwiązanie. Niektórym może przeszkadzać automatyczny ekwipunek – jeśli w danym miejscu musimy czegoś użyć, to wystarczy kliknąć to miejsce, a przedmiot sam się użyje. Z drugiej strony, niweluje to problem klikania wszystkiego na wszystkim. A jeśli dodamy do tego niedużą ilość użytecznych przedmiotów, otrzymamy grę w miarę prostą i przyjemną. Nie na tyle jednak banalną, żeby się nie zatrzymać na dłuższą chwilę w jakimś miejscu, bo nie wiadomo co zrobić. Nam się zdarzyło zaciąć łącznie ze trzy razy. Na samym początku, w środku gry (największa bzdura wśród zagadek naszym zdaniem, o czym dalej) i gdzieś pod sam koniec rozgrywki. To mało, zważywszy na fakt, że żadne z nas nie jest pasjonatem przygodówek. (Z drugiej strony – co dwie głowy to nie jedna.)
Jak dla mnie Gorączka Złego Snu ma dwa słabe punkty. Pierwszym jest brak voiceoverów. Jeśli aktorzy zostaliby odpowiednio dobrani to sądzę, że byłoby to +100 do klimatu. Niestety, zapewne nie starczyło skromnego budżetu, na który pewnie składała się cienka pizza i krata browarów. Drugi mankament jest nieco bardziej poważny. Gdzieś w połowie rozgrywki dotarliśmy do etapu, w którym nie wiadomo było co należy zrobić. Przeklikiwaliśmy się między lokacjami (których nie ma wiele, a dostęp do nich jest prosty łatwy i przyjemny dzięki mapie), szukając pominiętego przedmiotu, czy nierozwiązanej zagadki. Podpowiedzi udzielane przez Ellę nie były pomocne. Na rozwiązanie wpadliśmy zupełnie przypadkowo, klikając w rysunek znaleziony gdzieś w szufladzie, na którym trzeba było… wskazać różnice pomiędzy obrazkami. Przykład idealnego zapychacza, który niczego do gry nie wnosi, stanowi tylko sztuczne przedłużenie czasu. Na szczęście to była jedyna zagadka z taką głupotą.
Jeśli miałbym się do czegoś jeszcze przyczepić, to do zbierania przedmiotów. Chodzi o to, że kolejność ich zbierania jest ściśle określona. Oznacza to tyle, że możemy przejść obok danego przedmiotu piętnaście razy, ale dopiero za szesnastym możemy go wziąć, bo akurat będzie potrzebny do zadania. I raz od razu wiemy gdzie danego przedmiotu szukać (bo już go widzieliśmy), a raz biegamy od nowa po wszystkich lokacjach i sprawdzamy, co teraz można podnieść.
Kilka słów uznania należy się oprawie audiowizualnej. Jest minimalistyczna, za to bardzo, ale to bardzo klimatyczna. Plansze wyglądają jak rysowane odręcznie, ołówkiem (i może faktycznie były?), dźwięki są skromne, ale świetnie dopełniają enigmatyczną atmosferę tej gry.
Bad Dream: Fever, pomimo kilku niedociągnięć, liniowej fabuły i nierównego poziomu zagadek bardzo nam się spodobał. Głównie za sprawą klimatu, abstrakcyjnych zagadek i ogólnej tematyki gry. Chociaż druga połowa gry, w której twórca zaczyna droczyć się z graczem, nieco już odstaje i sprawia wrażenie braku pomysłu na sensowne zakończenie. Produkcja jest zdecydowanie warta uwagi. Ciekawa rzecz dla wszystkich, chociaż zaprawieni w boju przygodówkowicze raczej nie znajdą tu nic odkrywczego.
Grę otrzymaliśmy do testów od wydawcy.