Recenzje

Spotkanie z dawna oczekiwane – Reaper of Souls – recenzja

W końcu swojej premiery doczekał się długo wyczekiwany przez fanów dodatek do gry. Jako że jest to jedynie rozszerzenie do istniejącego już produktu, będę oceniać grę jako całość, a nie Reaper of Souls jako odrębną część (bo taką nie jest). Najpierw jednak pokrótce przyjrzyjmy się historii D3 od dnia jego premiery – zobaczymy jak było kiedyś, a jak jest teraz.

No właśnie, premiera. Miała miejsce 15 maja 2012, i z tej okazji Blizzard zorganizował w Polsce w kilku miastach nocne premiery, czyli imprezy z udziałem pracowników Zamieci. Tak się złożyło że byłam na premierze w Złotych Tarasach w Warszawie. Jak to wyglądało? Ustawiono scenę, po której śmigał niejaki pan Michał Figurski (prowadzący), był ekran na którym wyświetlano logo gry na przemian z filmikami promującymi grę (doskonale już znanymi wszystkim którzy się tematem interesowali choć trochę), do tego konkursy z nagrodami, konkurs cosplay i generalnie masa marketingowego bełkotu. Do tego na chwilę pokazali się panowie z Blizzarda, zachwalający na przemian swoją produkcję oraz ten cudowny kraj, który przyszło im odwiedzić.

Krótki autentyk z imprezy:
Stałam sobie, podpierałam barierkę i patrzyłam co ciekawego na scenie. Wiecie, masa ludzi, jakaś muzyka, coś gadają. Przechodził obok koleś, widać że zdezorientowany, i pyta: ej, kto tu gra?, a ja mu na to z wielkim bananem na twarzy: WSZYSCY!

Ok, wracamy do sedna. Jest sobie impreza, odliczanie do godziny zero. Wybiła północ, otworzyli punkty sprzedaży (jeden ze zwykłymi wersjami i jeden z kolekcjonerskimi, które podpisywali obecni na miejscu Blizzardzi). Ciężko mi określić to, co się zaczęło dziać. Ludzie się tratowali, przepychali, zachowywali jakby zaraz miało towaru zabraknąć… no bydło po prostu, nie ludzie. Ja również miałam nadzieję nabyć wtedy grę, ale uwierzcie mi, że bardzo szybko mi się odechciało. Próbowałam przeczekać, ale po godzinie sytuacja wcale nie wyglądała lepiej. Pojechałam do domu myśląc „jutro kupię”.
„Jutro kupię” wcale nie było takie proste jak by sie mogło wydawać. W większości sklepów, które odwiedzałam, na pytanie o Diablo 3 słyszałam „nie ma, w południe się skończył”. Szybka wymiana informacji ze znajomymi też niewiele dała, bo nikt nie znalazł sklepu z upragnionym towarem. Ostatecznie udało się go nabyć w markecie na obrzeżach miasta. No i zaczęła się gra…

Na początku było fajnie. Na początku zawsze jest fajnie. Wiecie, testowanie i rozwój postaci, nowe skile, zabawa z buildami i tak dalej. Pierwsze przejście gry (akty I-IV) ciekawe, drugie już mniej, od trzeciego wzwyż zaczęło być nudne i drażniące (wtedy jeszcze nie było opcji „pomiń przerywniki”), no ale co zrobić? No i tak się grało, trochę tą postacią, trochę tamtą; jedna przypadła do gustu bardziej, druga mniej. W pewnym momencie dotarłam do osławionego Inferno (w starym systemie, najwyższy poziom trudności). I… zonk. Nie da się grać. Taki przeskok trudności, że mimo defensywnego buildu i ostrożności w działaniu zjadało mnie na 2 hity (mnicha, który jest moim mainem do dziś). No to co robimy? Wchodzimy na Dom Aukcyjny i kupujemy sprzęt, bo inaczej nie da rady (a farmienie poprzednich poziomów niezbyt mi się uśmiechało – wtedy loot był totalnie losowy, i uzbieranie czegoś sensownego nie należało do zadań prostych, a już na pewno szybkich). Okej, postać ubrana (na tyle na ile było mnie stać, czyli średnio), build dostosowany do panujących warunków, idziemy bić. Dawało radę, powoli, ale do przodu. Było trudno, naprawdę trudno, ale za to satysfakcja z zabicia elity bez zgonu – ogromna. A potem, na „prośbę” graczy, wprowadzili łatkę. Inferno stało się łatwiejsze. Właściwie czułam się jakbym znów była na normalu. W tym momencie porzuciłam grę w diabły. Stwierdziłam że to bez sensu – raz, że żeby coś ugrać, trzeba sprzęt kupować (jako człowiek pracujący o większej farmie mogłam zapomnieć), a takie rozwiązanie kompletnie mi nie leży, dwa że grę tak ułatwili, że nie daje już zwyczajnie radości.

Nie ruszałam jej przez dobry rok z kawałkiem. Mniej więcej wiedziałam, co w diabelskiej trawie piszczy, ale zupełnie nie miałam motywacji by wrócić do tematu. Sytuacja zmieniła się dopiero jakoś na początku marca 2014, kiedy dotarły do mnie mocno pozytywne opinie o zmianach w grze (przede wszystkim loot 2.0), oraz info o planowanym zamknięciu domów aukcyjnych. Po dokładniejszym zapoznaniu się z tematem uznałam, że Blizzard wreszcie poszedł po rozum do głowy.

Wróciłam do gry, chcąc jej dać drugą szansę i sprawdzić, czy przekona mnie na tyle, by skusić na dodatek, który miał się niedługo pojawić (25 marca 2014). Powiem tak: dnia 25 marca, o godzinie 9.20 rano, przybyłam do najbliższego Empiku i poprosiłam o „Reaper of Souls”.

Nie spieszyłam się z pisaniem tej recenzji, chcąc się upewnić, że moje pierwsze odczucia są prawidłowe, a nie wynikające tylko z chwilowego zauroczenia czymś nowym. Od premiery „RoS” minęło już prawie trzy tygodnie, a ja ciągle gram, nie mam dość, a przedemną jeszcze tyyyyyyle do zrobienia… Dobra, teraz konkrety. Jak zmieniła się rozgrywka w porównaniu do „starego” Diablo 3?

Po pierwsze i najważniejsze – brak domów aukcyjnych oraz „inteligentny” loot. Polega on na tym, że grając powiedzmy Łowcą Demonów, będą nam wypadać (w 90%) itemy ze zręcznością, kusze, łuki, kołczany. Czyli, krótko mówiąc, rzeczy przydatne danej klasie. Zapomnijcie o jednoręcznych kuszach z inteligencją i innych tego typu dropach. Dodatkowo, zwiększony drop oraz przydatność przedmiotów legendarnych. Wcześniej ich wartośc bojowa była mocno dyskusyjna; teraz – już nie. Legendarki, w znaczącej większości, prezentują naprawdę przyzwoity poziom i ciekawe właściwości. Lecą też dość obficie, więc jest z czego wybierać. Warto wspomnieć, że „loot 2.0” dotyczy także kraftu; jeśli więc magiem tworzysz sobie nowe pancerze, to będą one z inteligencją, a nie siłą czy zręcznością.

Druga rzecz, poziomy trudności. Teraz sterujemy nimi dowolnie; są to kolejno Normalny, Wysoki, Ekspert, Mistrz, Udręka (1-6). Nie trzeba już przechodzić całej gry X razy żeby było trudniej, wystarczy ustawić to w opcjach dla danej postaci. Każdy kolejny poziom oferuje większy bonus do expa, większą szansę na drop czegoś ciekawego, przy czym niektóre itemy są dostępne wyłącznie na Udrękach.

Dalej, jak już przy expie jesteśmy, poziomy mistrzowskie (po staremu – paragony). Po wbiciu 70 levelu, zaczynamy wbijać tzw poziomy mistrzowskie (nie mają one górnego limitu – wbijamy ile wlezie). Za każdy poziom dostajemy punkt, który możemy przydzielić do różnych cech użytkowych, takich jak szybkość ataku, obrażenia krytyczne, odporności, podstawową statystykę (siła/zręcznośc/inteligencja), redukcję czasu odnowień, ilość znajdowanego złota i inne. Cechy te podzielono na 4 kategorie; system działa tak, że pierwszy punkt idzie do pierwszej kategorii, drugi do drugiej etc. Dzięki temu rozkładają się równomiernie, bo pakowanie wszystkich od razu w jedną cechę byłoby przegięciem. Nie są też przypisane do każdej postaci z osobna, tylko do konta (czyli wszystkie postacie na danym koncie mają ten sam poziom mistrzowski).

No i rzecz na którą najbardziej czekałam – tryb przygodowy. Po skończeniu kampanii, dostajemy nowe możliwości: dowolne przemieszczanie się po świecie za pomocą mapy i teleportów (wciskasz „M”, wybierasz sobie akt i lokację, klikasz na wybrany teleport i lecisz w nowe miejsce). Dodatkowo, w każdym akcie są do wykonania zadania (powiedzmy, misje). Polegają one głównie na zabiciu czegoś lub oczyszczeniu przeklętych kapliczek / skrzyń (co też sprowadza się do zabicia tego czy tamtego). Za każdą misję dostajemy exp, złoto oraz (nie za wszystkie) Fragmenty Klucza i Krwawe Odłamki (o nich poniżej). Za wykonanie wszystkich (czyli 5) misji w danym akcie Tyrael obdaruje nas skrzyneczką – skarbem horadrimów. Skrzynka zawiera Krwawe Odłamki, klejnoty, materiały rzemieślnicze, przedmioty, w tym również mogą się trafić legendarne. Powiem szczerze, że misje dość mocno przypadły mi do gustu. Są krótkie i konkretne, z szansą na ciekawe nagrody.

Fragmenty Kluczy zdobyte na misjach wykorzystujemy do otwierania Szczeliny Nefalemów. Gdy uzbierasz 5 fragmentów, wystarczy kliknąć na obelisk w mieście, wtedy otworzy się teleport do Szczeliny. Są to po prostu losowe mapy z losowymi potworami; po zabiciu odpowiedniej ilości demonów, przybywa Strażnik Szczeliny – czyli boss. Potrafi upuścić ciekawe rzeczy, w tym sporo Krwawych Odłamków. Jest to fajna opcja, bo wchodząc do Szczeliny nigdy nie wiadomo co się trafi. Czasem trafiają się niestety pustawe lokacje (po patchu 2.0.4 zrobiłam kilka szczelin i wszystkie były pełne, możliwe więc że coś poprawili, ale nie jest to sprawdzona informacja).
Krwawe Odłamki wykorzystujemy w mieście u Kadali – kupca, który za kilka odłamków da nam losowy przedmiot z wybranej kategorii (możemy zakupić wszystko – bronie, off-handy, pancerze, biżuterię). Ot, kolejne źródło przedmiotów. Można trafić również legendarne i setowe.

Wieszczka, która „nie zmieściła się” w podstawowej wersji gry, teraz służy pomocą. Można u niej przelosować jeden z atrybutów przedmiotu na inny. Bardzo dobra opcja, jeśli chce się mieć jakieś konkretne bonusy. Zasada jest taka, że możesz wybrać jeden z affixów do zmiany, i żadnego więcej; za to ten jeden możesz rollować na nowo w nieskończoność, przy czym pula z której dobiera się nowe właściwości jest określona (można wszystko oczywiście podejrzeć zanim sie cokolwiek zrobi). Naprawdę przydatna rzecz, chociaż kosztowna. Drugą usługą wieszczki jest zmiana wyglądu zbroi. Taki niby duperel, a cieszy.

Nowy akt, nowa klasa. Reaper of Souls wprowadza nową lokację – Zachodnią Marchię. Utrzymana jest w mrocznym klimacie, co mi akurat bardzo odpowiada i chyba po prostu pasuje do tej gry. Lokacje są naprawdę duże, ze sporą ilością „zadań pobocznych”, czyli domów do których można wejść i wykonać mini-misję , aktywowanych mini-eventów etc. Jest co zwiedzać i ciężko się przy tym nudzić. Do tego ciekawe walki w bossami w międzyczasie…
Uzyskujemy też możliwość zagrania Krzyżowcem, czyli czymś w rodzaju odpowiednika Paladyna z D2. Ciężkozbrojny wojak, posługujący się zarówno siłą jak i skilami magicznymi, zasilanymi Gniewem. Co mi się podoba, to chyba pierwsza postać, która z tarczą robi coś więcej niż ją tylko trzyma. I na koniu można pojeździć…

Na kilka słów pochwały zasługuje spolszczenie gry. Przeważnie preferuję oryginalne wersje językowe, ale w Diablo po polsku gra mi się świetnie. Widać, że ktoś się naprawdę przyłożył do swojej roboty. Dialogi są fajnie zrealizowane, głosy dobrze dobrane, ale i tak największą chyba frajdę mam z czytania nazw wypadających przedmiotów.

Jeśli nie przekonało Cię Diablo 3 w momencie swojej premiery, to jest duża szansa, że zrobi to teraz. Rozgrywka zmieniła się dość mocno, ale na lepsze – i to najważniejsze. Szkoda, że Blizzard kazał nam czekać prawie dwa lata na grywalną wersję D3, ale jak to mówią, lepiej późno niż wcale.

Alexandretta

Kobieta gracz. Po godzinach pracy, z zapałem i piekielnymi ognikami w oczach biega po lochach i tłucze bogu ducha winne zombie czy inne szkielety. Miłośniczka wszelkiej maści cRPG. Notoryczne problemy z wyborem klasy i rasy, bo wszystko fajne... W chwilach zwątpienia zatraca się przy dźwiękach mieczy, roztrzaskiwanych tarcz i okrzyków bojowych, słuchając wiking metalu z zimnej, niegościnnej, odległej Skandynawii. Czasem zdarzy jej się pograć w jakąś strategię bądź nawet w FPP, ale tylko na easy, żeby nie psuć sobie niepotrzebnie nerwów.

Related Articles

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Back to top button