Ostatnimi czasy popkultura obfituje w pozycje z motywami słowiańskimi. Cieszy mnie to i z przyjemnością sięgam po kolejne tomy książek czy gry. Dziś chciałam pokrótce opowiedzieć o tym, co ostatnio czytałam.
Katarzyna Berenika Miszczuk – seria Kwiat Paproci („Szeptucha”, „Noc Kupały”, „Żerca”)
„Szeptucha” wygrała w plebiscycie portalu lubimyczytac.pl na najlepszą książkę roku 2016 z kategorii literatura fantastyczna. Do sięgnięcia po nią, oprócz tak wysokiego miejsca w rankingu, zachęcił mnie opis świata, w którym toczy się akcja. Mamy tu współczesną Polskę w alternatywnej wersji, w której Mieszko I nie przyjął chrztu, w związku z czym kraj pozostał przy swoich dawnych, słowiańskich wierzeniach. Nie powiem, taki świat ma potencjał!
Co jednak w nim otrzymujemy? Otóż śledzimy losy Gosi, młodej lekarki z Warszawy, która zostaje wysłana na obowiązkowy staż do lokalnej szeptuchy (znachorki) do Bielin, małej wioski niedaleko Kielc. Gosia jest mieszczuchem z krwi i kości, nie zna się na roślinach, boi kleszczy i gardzi wsiami oraz „zabobonami”. Gosia jednak nie byłaby sobą, gdyby co i raz nie wpadała w jakieś tarapaty. Zwraca też na siebie uwagę istot nadprzyrodzonych, które przecież nie istnieją, bo to tylko bajki dla dzieci… Całość jest utrzymana w lekkiej, humorystycznej stylistyce, czyta się to dość łatwo i przyjemnie.
I tu mam problem. Z jednej strony mamy naprawdę fajny, ciekawy świat, dobrze opisany i bogato zasiedlony, nie sprawia wrażenia „pustego tła”. Z drugiej jednak trochę boli mnie fakt, że została w nim osadzona taka… w zasadzie trochę infantylna historyjka miłosno-przygodowa, z mocno przewidywalnym zakończeniem w każdym tomie. Odnoszę nieodparte wrażenie, że dałoby się wycisnąć z tego świata o wiele więcej. Ale mimo wszystko fajnie mi się czytało to, co dostałam. Ot, taki dysonans.
Na minus muszę zaliczyć średni poziom techniczny wydania (sporo powtórzeń tych samych wyrazów), tomy drugi i trzeci (a zwłaszcza trzeci) sprawiają wrażenie pisanych na szybko, w biegu wręcz. Irytowało mnie też nagminnie stosowane przez autorkę „na szczęście”. Bohaterka co i rusz sprawdza czy coś przy sobie ma i „na szczęście ma”. Albo „na szczęście cośtam”. Albo też „na szczęście cośtaminnego”. I tak na okrągło przez trzy tomy. Naprawdę nikt nie potrafił inaczej sformułować tych zdań?
Podsumowując: lekka lektura, taka w sam raz na wakacje. Podejrzewam, że prędzej przypadnie do gustu paniom niż panom. Ma swoje wady, ale daje też frajdę z czytania.
Marta Kisiel – „Dożywocie” i jego kontynuacja, „Siła niższa”
Takiej ilości groteski, absurdu i humoru na kartkę kwadratową to już dawno nie widziałam. Może nawet nigdy?
Konrad, wielkomiejski pisarz, dostaje w spadku dom na odludziu. Jak się okazuje na miejscu, posiadłość jest zamieszkana przez dość osobliwe istoty. W kuchni urzęduje pradawny potwór z mackami (i piecze wyśmienite ciasteczka), po całym domu kicha mały anioł stróż z mopem zamiast ognistego miecza, na piętrze snuje się widmo nieszczęśliwego romantyka i seryjnego samobójcy w jednym, a kolorytu dopełniają utopce w ogrodowej sadzawce. I kot. I królik. A to dopiero zestaw z pierwszej części, bo w „Sile niższej” jest dodatkowo rozszerzony o kolejne indywidua…
Te książki postaciami stoją, zdecydowanie to właśnie one robią tutaj robotę. I to nie byle jakie postacie, ale takie, które zapadają i w pamięć, i w serce. Do tego niesamowita zabawa językiem, słowami i skojarzeniami.
Nie chcę pisać nic więcej, by nie zdradzać za wiele szczegółów, bo bardzo gorąco zachęcam Was do samodzielnego zapoznania się z Lichotką i jej lekko zwariowanymi mieszkańcami. To jest jedna z tych książek, które trzeba przeczytać więcej niż raz, bo za pierwszym podejściem po prostu nie odkryje się wszystkiego.