I tak właśnie, panie i panowie, powinno się robić seriale na podstawie książek.
„Dobry Omen” ma dwóch ojców, których nazwiska nie powinny być wam obce: Neil Gaiman i Terry Pratchett. Książka opowiada historię końca świata, który jest całkiem zabawny. Tym specyficznym, ironicznym i czasem prawdziwym do bólu humorem, który pokochały miliony czytelników na całym świecie.
O co chodzi – w skrócie: świat ma się skończyć, zaraz po 11 urodzinach Antychrysta, ale pewnym dwóm panom (anioł Azirafel i demon Crowley) się to nie podoba i postanawiają wziąć sprawy we własne, nadprzyrodzone ręce. Do tego jest jeszcze wiedźma Anatema, która odziedziczyła zestaw bardzo dokładnych przepowiedni, oraz łowca czarownic z tradycjami.
Wracając jednak do serialu. Mamy sześć odcinków po 50 minut. I jest to prawie sześć godzin bardzo solidnie odrobionej pracy domowej. Dobry dobór obsady to dopiero połowa sukcesu. Aktorzy, którzy wiedzą co robią, to druga połowa. A tu zagrało wszystko – kreacje bohaterów są naprawdę świetne. I to zarówno pierwszoplanowe, jak Crowley i Azirafel, jak i te na dalszych planach – Anathema, Shadwell, Newton, madame Tracy… no i dzieciaki. Naprawdę nie ma się do czego przyczepić. Scenariusz też został zrobiony dobrze – nie mamy tu niejasnych przeskoków czy dziur fabularnych. Wszystko się ze sobą łączy i ma sens. (*patrzy znacząco na Netflixa*)
Jeśli jeszcze nie widzieliście – naprawdę polecam! Nie, nie trzeba znać książki żeby się dobrze bawić.