Terminator: Resistance to jedna z tych gier, do których w ostatnim czasie bardzo często wracam. Ostatni taki powrót nastąpił za sprawą nowego dodatku – Annihilation Line, który swoją premierę miał 10 grudnia. Zawiera całkiem nowy wątek, rozwijający historię znaną z podstawki, a także nawiązuje do kinowego Terminatora. Dodatek powinien starczyć na jakieś 4 godzinki. Ja napisy końcowe zobaczyłem po 10. Ale nigdzie się nie spieszyłem, zwiedzałem i wchodziłem w każdy jeden zakamarek wykonując dodatkowe misje.
Annihilation Line kontynuuje historię przedstawioną w podstawowej grze. Ruch oporu właśnie pokonał swojego pierwszego Infiltratora, ale dla Jacoba Riversa to jeszcze nie był koniec. Sam John Connor wydał mu rozkaz, aby przyjrzał się sprawie Northridge Outpost – osadzie, z którą urwała się komunikacja. Nasze zadanie będzie polegało na dostaniu się do osady wraz z małym oddziałem ruchu oporu i sprawdzeniu, co jest przyczyną zerwania komunikacji.
Sprawa nie będzie łatwa. Trzeba będzie się przedostać na terytorium wroga, co już zapowiada nie lada kłopoty. Tyle w teorii, bo na średnim poziomie trudności puszki dalej nie stanowią jakiegoś specjalnego zagrożenia. Tym bardziej, że praktycznie od samego początku będziemy dysponować karabinem plazmowym.
Względem podstawki wiele się tu nie zmieniło. Nadal jest nieco kwadratowo, szczególnie jeśli chodzi o dynamikę i animację modeli. Grafika szału nie robi. Wszędzie jest brudno, szaro i ponuro. Za to robotę robi niepowtarzalna atmosfera wszechogarniającej apokalipsy i tony grywalności.
Najlepsza niespodzianka ubiegłego roku i mam nadzieję, że to nie będzie ostatni taki dodatek do Terminatora. Niewątpliwie must have dla każdego miłośnika uniwersum, a szczególnie dla tych, co skończyli podstawkę. Tym bardziej, w tej cenie (ok 54 zł) grzechem byłoby nie wziąć.
DLC do przetestowania dostaliśmy od Wydawcy.