W tym roku (lipiec 2021) ponownie postanowiliśmy zawitać do Czech. Tym razem jako bazę wypadową wybraliśmy okolice miasta Trutnov (ok 30km od granicy). Miejsce jest o tyle dobre, że w promieniu 30 minut jazdy autem mamy rejon Karkonoszy, skalne miasta oraz ciekawostki takie jak bunkry, kopalnia-skansen czy zoo safari.
Zoo Safari
Byliśmy tam co prawda w zeszłym roku, ale miejsce jest na tyle ciekawe, że postanowiliśmy odwiedzić je jeszcze raz. Poza tym rok temu był upał, więc zwierzaki głównie spały gdzieś pod krzakiem. W tym było chłodniej (ok. 20 stopni), i liczyliśmy na nieco więcej aktywności. I aktywność była!
Podczas objazdu autem mogliśmy podziwiać ganiające się zebry z Gnu (chyba), a gdzieś pomiędzy przemykały małe antylopy – i wszystko to parę metrów od nas. Żyrafa stanęła tuż przy drodze i obserwowała wszystko z wysokości. Lwy co prawda znowu spały, ale tym razem bliżej drogi, można więc było się im lepiej przyjrzeć.
Część piesza również ciekawa, można było zobaczyć np. małe zebry. Na minus – strasznie dużo ludzi, ale sezon urlopowy, więc nic nie poradzisz.
(Zdjęć nie ma – są filmiki. Trzeba tylko poczekać aż Kr4wi3c coś z nich zmontuje. Jeszcze z pół roku i będzie.)
https://safaripark.cz/pl/zaplanuj-swoja-wizyte/bilety-wstepu-i-godziny-otwarcia
Bunkry
Zejście do niedokończonego kompleksu obronnego Stachelberg z czasów II WŚ. Rozmiar całego przedsięwzięcia robi wrażenie. Do zwiedzania mamy część naziemną (kilka kilometrów spaceru), wieżę widokową, główny bunkier z możliwością zejścia 30m pod ziemię oraz – naturalnie – ogródek piwny.
Skansen – kopalnia
Nieczynna już kopalnia węgla w miejscowości Žacléř (Hornický skanzen Žacléř). Zwiedzamy najpierw szyb kopalni, a potem przechodzimy do kompleksu budynków, które tę kopalnie obsługiwały. Wygląd wnętrz dla wielu będzie znajomy – to typowe budownictwo typu lata ’70, którego pełno i u nas. Zobaczymy miejsce zbiórki górników, salę do przebierania się z hakami na ubrania, salę z silnikiem, który zasilał całe przedsięwzięcie oraz sterownię. Do tego rzecz jasna całą masę typowo górniczych elementów: windy, wagoniki, szyb oraz wieżę szybu (na którą weszliśmy – ok 50m w górę po małych schodkach). Wycieczka bardzo ciekawa, bo pokazuje OGROM tej całej maszynerii. Robi wrażenie.
Ścieżka w koronach drzew (i Czarna Góra)
Wycieczka nie zaczęła się dobrze – za pierwszym razem nawigacja wywiozła nas zupełnie nie tu gdzie trzeba i kazała iść 2,5km na piechotę (zupełnie bez sensu). Za drugim razem trafiliśmy na główny parking (auto po drodze o mało co nie wyzionęło sprzęgła – tak to jest jak się jeździ Oplem), skąd odchodziła kolejka na Czarną Górę oraz zielony szlak w kierunku Ścieżki (1km, 15min).
Ta Ścieżka to jeden z bardziej promowanych obiektów w okolicy. Kładka zaczyna się wysoko wśród drzew, po drodze mamy kilka atrakcji, jak „tor przeszkód” (opcjonalny), po czym dochodzimy do samej wieży. Zwiedzanie zaczynamy w podziemiach, gdzie są pokazane rodzaje gleby, korzenie i to, co się wokół tego dzieje. Potem zaczynamy wchodzić na wieżę, po łagodnie pochylonym chodniku, co jest przyjemnym spacerem (i spokojnie można wjechać tam wózkiem). Po drodze mamy opisy przyrody i różne ciekawostki. Wycieczka kończy się na wysokości 42m. Potem albo schodzimy tak jak przyszliśmy, albo za drobną opłatą możemy skorzystać ze zjeżdżalni.
Zrobiliśmy sobie też krótką wycieczkę na Czarną Górę – wjazd kolejką linową trwa ok 10 minut. Na górze jest kilka atrakcji – ściana wspinaczkowa, trampoliny czy basen. Była też wieża widokowa (niestety już zamknięta), i krótki szlak na punkt widokowy, z którego można zobaczyć między innymi Śnieżkę.
Teplickie Skały
Kilka lat temu przy okazji pobytu w okolicy Szczelińca i błędnych skał, odwiedziliśmy też Adršpach. Tym razem udaliśmy się dosłownie kilka kilometrów dalej, do Teplickich Skał – są one o wiele mniej oblegane. Cała trasa to około 3 godziny spaceru. Jest to bardziej rekreacyjne niż Adršpach, w którym było sporo schodów – tu takich rzeczy nie ma, idziemy zasadniczo po płaskim i podziwiamy widoki, wędrujemy między skałami. Bardzo przyjemna wycieczka.
Trutnov
Miasteczko opadal którego mieliśmy swoją bazę wypadową. W Trutnovie głównym obszarem naszego zainteresowania były sklepy z pamiątkami (to znaczy dział piwny w Kauflandzie i Tesco) oraz odzieżowy, w którym zaopatrzyliśmy się w dodatkowe skarpety i bluzę (było chłodniej niż zakładaliśmy – tym bardziej, że mieszkaliśmy w dołku, gdzie nieźle przez pierwsze dwie noce wymarzliśmy). Ostatniego dnia pobytu postanowiliśmy wybrać się na starówkę. Ta okazała się całkiem ładna – centralny plac z fontanną, dookoła małe uliczki i jeden większy deptak. Jest to miasto bardziej przemysłowe niż turystyczne, tak więc nie spodziewaliśmy się niczego specjalnego. Na plus – brak problemów z parkowaniem i szerokie ulice.
Nasz pensjonat
Mieszkaliśmy w Penzion Peklo, konkretnie w domku holenderskim. Na około 30m2 mieliśmy salon, kuchnię, łazienkę i dwie sypialnie. I do tego taras, z widokiem na las i jeziorko.
Przy rezerwowaniu miałam obawy, czy w takim domku nie będzie za gorąco, bo nie wiem jak to się nagrzewa. Jak się okazało, nie było to problemem, bo pogoda była umiarkowana (przez większość pobytu 20-22 stopnie i zachmurzenie), więc i nagrzewać się nie miało kiedy. Nawet jak się nagrzał, to wystarczyło przewietrzyć i poczekać, aż się ochłodzi – domek szybko przejmował temperaturę otoczenia. Co było niezbyt przyjemne w nocy, bo potrafiło być dość chłodno (mieliśmy jedną noc gdzie było 9 stopni, drugiej 12). Ale przez cały rok mieszkamy w bloku, więc kawałek własnego domku z tarasem był fajnym wyborem.
W samym pensjonacie bywaliśmy tylko na obiadach – swoją drogą świetnych i niedrogich (jedna zupa, dwa solidne drugie dania, dwie domowe lemoniady „z kija” to koszt ok 75zł). Wreszcie udało nam się spróbować słynnego czeskiego smażonego sera – nie wiem jak oni to robią, ale nie było po tym ciężko (ser + frytki + sos tatarski).
Śniadania natomiast w tym roku ogarnialiśmy sobie sami, była więc okazja spróbować lokalnych produktów. Największym problemem było znalezienie chleba, który nie zawierałby kminku. Jak się okazało, Czesi kminek dają chyba do wszystkiego – znaleźliśmy go w chlebie, rosole czy plackach ziemniaczanych. Za kminkiem akurat nie przepadamy, ale taki urok czeskiej kuchni – chcieliśmy domowe obiadki, to były.
Ciekawostka – personel mówił tylko po czesku. Ale udało nam się dogadywać – mieszanką polskawo-czeskawą doprawioną Google Translate i trochę machania rękami 😉
Dzień wyjazdu
To będzie jeden z tych dni, które zostają w pamięci na dłużej. Wszystko za sprawą Kr4wi3c, który obudził się około 3 w nocy i oznajmił, że mu źle. Na tyle, że potrzebuje konsultacji lekarskiej. NA JUŻ. Szybki telefon do ubezpieczyciela, decyzja że wizytę ogarniamy sami. Wskoczyliśmy więc w auto i pojechaliśmy do Trutnova, do nemocnicy (czyli szpitala). Godzina 5 rano, stoimy pod tym szpitalem i nie wiemy co zrobić. Wejść można, ale w środku pustki, nie znaleźliśmy żadnej recepcji. Ludzi nie ma, więc nawet dopytać nie było jak. W końcu, po około pół godzinie, pojawiła się pani, która nas pokierowała do odpowiedniego budynku (na samym końcu kompleksu). W środku też nie było łatwo, ale w końcu znaleźliśmy coś w rodzaju SOR. Teraz tylko trzeba było się dogadać… I tu był drobny problem, bo personel mówił tylko po czesku, a my niekoniecznie. Z pomocą przyszedł translator Google i jakoś udało się porozumieć. Trzy godziny i pięć badań później mogliśmy już wrócić do pensjonatu, tylko po to, żeby zapakować bagaże do auta i ruszyć do domu. To był długi dzień, ale najważniejsze że wszystko skończyło się dobrze (Kr4wi3c po prostu nabawił się grypy żołądkowej o dość gwałtownym przebiegu).
To były już nasze drugie wakacje w Czechach. Istnieje bardzo duże prawdopodobieństwo, że następne również tam spędzimy. Może nawet w tym samym miejscu? Cisza, spokój, jeziorko, domki zamiast ciasnych hotelowych pokoi, blisko do cywilizacji. Czego chcieć więcej od idealnego miejsca na wypoczynek? Swoją drogą polecamy tą miejscówkę. Dobrze karmią 😉