Filmowe adaptacje gier wychodzą bardzo różnie – wszyscy dobrze o tym wiemy. Na szczęście ostatnio mamy niemal wysyp bardzo dobrze zrealizowanych produkcji, które szanują zarówno materiał źródłowy, widza, jak i medium (Arcane, Cyberpunk: Edgerunners, The Legend of Vox Machina, D&D: Honor Among Thieves). Serial The Last of Us również zalicza się do tego grona.
O grach z tego uniwersum wiem tyle, że istnieją, serial był więc moim pierwszym zetknięciem z tym światem. Na duży plus trzeba zaliczyć wprowadzenie do całej historii, które pokazuje rozwój wypadków od samego początku – od razu widać, że produkcja była kręcona z myślą o zdecydowanie szerszej publice niż tylko fani gry. Cała narracja jest prowadzona w taki sposób, żeby widz wiedział, co się dzieje i nie musiał się niczego domyślać, ale też nie traktuje go jak głupka.
Każdy odcinek jest nieco inny – w jednych mamy sporo akcji i grzyboludków, inne skupiają się na opowiadaniu historii (jak ten ukazujący perypetie Billa i Franka, czy odcinek w galerii – ważny, ale moim zdaniem przydługi). Są momenty, w których możemy podziwiać otoczenie, są momenty humorystyczne, ale nie oszukujmy się – większość to jednak smutna i brutalna rzeczywistość.
Pod względem aktorskim jest świetnie – rewelacyjnie wypada przede wszystkim główny duet, czyli Pablo Pascal jako Joel i Bella Ramsey jako Ellie. Do pozostałych ról zresztą też trudno się przyczepić. Charakteryzacja grzyboludków robi wrażenie, podobnie jak sceneria i efekty specjalne. Widzieliście tą żyrafę? Jak żywa! A nie, czekaj, ona akurat była prawdziwa…
Cała produkcja stoi na wysokim poziomie i widać, że była kręcona z głową. Czekam na kolejny sezon.