W tym roku dużo się piło, imprezowało i… a nie moment, jednak nie. W tym roku głównie siedziało się na pracy zdalnej. Przez co siłą rzeczy czas, którego nie marnowało się na dojazdy do pracy można było wykorzystać bardziej, hmm… twórczo. Przełożyło się to na sporą ilość pochłanianych filmów, seriali i oczywiście książek. O części napisaliśmy, o części nie. Nie mniej jednak postaramy się zaległości nadrobić podsumowując największe rozczarowania i zaskoczenia ubiegłego roku.
Rozczarowania
Zacznę od największych rozczarowań. W moim przypadku była to niewątpliwie „Trylogia Ciągu” W. Gibsona. Niestety kompletnie mnie nie zachwyciła. Wiem, że jest to klasyka gatunku. Wiem, że wypada znać. No ale kurde, to jest tak źle napisane i tak przeraźliwie nudne, że ochota na czytanie skutecznie mi przeszła pod koniec „Neuromancera”. Owszem, pomysły Gibson miał ciekawe, wizjonerskie. Szkoda tylko, że książka jest kompletnie nieprzyswajalna, chaotyczna i grafomańska, z rozmywającą się fabułą pomiędzy tymi wszystkimi neologizmami i przeskokami między miejscami, w których dzieje się akcja.
Wielka szkoda. Na pewno jeszcze wrócę do Gibsona i Trylogii Ciągu. Za jakiś czas.
Kolejną pozycją, która mnie rozczarowała jest trylogia „Modyfikowany Węgiel” Richarda Morgana. Tak naprawdę tylko pierwszy tom wart jest polecenia, bo im dalej, tym gorzej. Do tego stopnia, że ostatniego tomu – „Zbudzone Furie” nie byłem w stanie ukończyć. Na cykl składają się w sumie trzy książki. Każda z nich opowiada oddzielną, samodzielną historię, utrzymaną w innej konwencji. Każdą więc można czytać bez znajomości pozostałych. Co najlepsze, równie dobrze można przeczytać tylko pierwszą i totalnie olać pozostałe – co bardzo polecam, bo są to takie miałkie popierdółki dla millenialsów, stanowiące co najwyżej zestaw dobrze znanych motywów i kalk. Nie dajcie sobie wmówić, że to ambitne i wybitne Sci-Fi.
Zaskoczenia
Największych zaskoczeń minionego roku miałem kilka. Pierwszym z nich niewątpliwie była „Letnia Noc” Dana Simmonsa. Książka, po którą sięgnąłem z ciekawości, tym bardziej że ponoć stanowiła inspirację dla autorów netflixowego serialu Stranger Things. Bardzo fajnie napisana, bardzo sprawnie i na luzie. Książka często porównywana z (podobno) kapitalnym Terrorem – nie bardzo rozumiem takiego porównania, ale niech tam – przez co opinie o niej w zdecydowanej większości są mało pozytywne – bo nie jest Terrorem (wtf?). „Letnia Noc”, co mnie zaskoczyło pozytywnie oprócz wydarzeń paranormalnych rozgrywających się w małym miasteczku na prowincji USA (skąd my to znamy, czyżby inspiracja Kingiem?) opisuje codzienne życie dzieciaków w latach ’60 ubiegłego wieku. Fajna rzecz dla tych, którzy chcieliby poznać coś więcej na temat życia na prowincji USA.
Drugim pozytywnym zaskoczeniem były dla mnie książki pewnego youtubera. Z reguły trzymam się od takich pozycji z daleka, bo zwykle nie są zbyt ambitne i stanowią tylko skok na kasę. Dla pana Wojtka Drewniaka – tego gościa z kanału Historia Bez Cenzury (który notabene polecam) – zrobiłem wyjątek. Za sprawą Alexandretty, bo to ona zakupiła dwie książki na próbę – „PRL” i „Średniowiecze”. Ile tam jest dobra, ile ciekawostek. A wszystko podane w jajcarsko-gawędziarskim stylu, takim jak jego filmy. Z całą masą dziwnych porównań i nawiązań.
Skoro już przy książkach ludków z YouTube jesteśmy, to warto w tym miejscu wspomnieć o jeszcze jednej pozycji. Od Tymona Grabowskiego, szerzej znanego jako Zbigniew Łomnik z kanału Złomnik. Napisał książkę o wyprawie do Ameryki w poszukiwaniu gratów – „Ameryka według Złomnika”. Idealna pozycja dla tych, którzy Stany Zjednoczone chcieliby poznać od innej strony – tej złomiarskiej. Autor zrobił w sumie ponad 4308 km w poszukiwaniu gruzów i wrostów. Wszystko po to, aby jak najlepiej poznać amerykańską kulturę motoryzacyjną i styl życia nierozłącznie związany z samochodami.
Last but not least książka, na którą czekałem lat… żeby nie skłamać z 15, czyli „Masters of Doom” Davida Kushnera. Dzięki Marcinowi Kosmanowi i wydawnictwu OpenBeta w końcu ukazała się na naszym rynku w polskim przekładzie. Historia dwóch Johnów, którzy stworzyli growe imperium. Praktycznie z niczego, o ile nie weźmiemy pod uwagę włożonego wielkiego uporu wartego podziwu. Ucieleśnienie słynnego amerykańskiego snu o pieniądzach i sławie. Johna Carmacka i Johna Romero połączyła wspólna pasja do tworzenia gier. Zapewne gdy zakładali id Software nie sądzili, że stworzą imperium i wyznaczą kierunek w gamedevie. Bardzo dobra lektura dla tych, którzy interesują się grami i chcieliby poznać proces ich tworzenia od środka. To także obowiązkowa pozycja dla fanów Dooma i innych FPSów, w jakie mogliśmy zagrać dzięki nim i ich współpracownikom z id Software.
Łącznie w tym roku przeczytałem 10 książek. Szału niby nie ma, ale biorąc pod uwagę, że większość przeczytanych pozycji to cegły, to tragedii także. Plan na bieżący rok podobny – przeczytać przynajmniej 12 książek. Już wiem, że będzie trudno, bo w kolejce czekają kolejne grube tytuły.