Obejrzałam ostatnio „Alice in Borderland” na Netflixie. Na IMDB ktoś określił to jako „Escape Room meets Battle Royale” i jest to całkiem trafne określenie, ja bym do tego dodała jeszcze elementy survivalu. Dosyć mroczne i brutalne momentami, ale to w końcu walka o przetrwanie.
W skrócie sprawa wygląda tak, że z Tokio nagle znikają (prawie) wszyscy ludzie, i żeby przetrwać w nowej (alternatywnej?) rzeczywistości trzeba brać udział w grach, które odbywają się na specjalnych arenach porozrzucanych w mieście. Wygrana daje przepustkę na kilka kolejnych dni życia. Jak ci się dni skończą – umierasz. Jak przegrasz grę – umierasz. W trakcie samej gry też możesz oczywiście umrzeć. Proste.
Same gry są fajnie zaprojektowane. Są różne ich rodzaje, od logicznych, przez wytrzymałościowe po takie, które igrają z uczuciami uczestników. I dopóki nie zakończy się rejestracja uczestników na danej arenie, nie wiadomo, na jaką grę się trafiło, nie można więc sobie wybierać. W ramach ciekawostki powiem tylko, że rozwiązanie jednej z zagadek logicznych było mi znane, bo miałam ją… na teście rekrutacyjnym do ostatniej pracy.
Bohaterowie, których śledzimy, stawiają sobie za cel dowiedzieć się, o co w tym wszystkim chodzi i jak (o ile w ogóle) można się stąd wydostać. Ponieważ jest to produkcja japońska, a nie amerykańska, trudniej jest przewidzieć, co się wydarzy. Dobrze mi się ten serial oglądało i z chęcią obejrzę drugi sezon, jeśli powstanie.
Format: 8 odcinków po ~50 min