„Nie tylko Wiedźmin…” to nowa pozycja na rynku, traktująca o historii branży i historii polskich gier komputerowych. Jej autor, Marcin Kosman, opisuje zamierzchłe czasy począwszy od pionierskich lat i pierwszych prób z grami na ówczesnych maszynach pokroju XYZ z roku 1958 – na którym można było zagrać w kółko i krzyżyk, czy Odra 1003 – na którą w roku 1962 stworzony został Marienbad – gra, która uzyskała status pierwszej polskiej produkcji. Przybliża pierwsze próby podbicia rynków zachodnich przez Robbo czy FireFight oraz opisuje czasy bardziej współczesne, kiedy to powstaje City Interactive tworzące na potęgę mniej bądź bardziej udane crapy i zalewając nimi rynek, po podbicie rynków wschodnich i zachodnich przez Wiedźmina.
Książkę kupiłem z pewna nieufnością. Spotkała się ze skrajnie różnym przyjęciem. Od achów i ochów przez zmieszanie z błotem i zarzucaniem autorowi skopiowaniu treści z wikipedii. Jakoś podczas czytania nie miałem wrażenia, że czytam encyklopedię. Na pochwałę zasługuje styl w jakim całość jest utrzymana. Brak tu sztuczności i suchych faktów rodem z wiki. Jest za to masa ciekawostek o których pewnie nie każdy słyszał. Całość jest napisana lekkim językiem pozbawionym łamańców językowych, których znaczenie nie każdy pojmie bez odniesienia się do google – co moim zdaniem bardziej przeszkadza i rozprasza niż pomaga (zdarzają się takie wtrącenia ale w znikomej liczbie) przez co łatwo się czyta.
Całość podzielona jest chronologicznie. Przez książkę przewijają się znane nazwiska, które odniosły mniejsze bądź większe sukcesy w branży w odniesieniu do tytułów które popełniły. Do nie wszystkich pojawiają się zrzuty ekranu – tylko większe produkcje opatrzone zostały screenem, co uważam za największy zarzut – zbyt mało obrazków. Poważnie. Jest ich na prawdę bardzo mało w stosunku do treści. Wszakże jest to propozycja dla tych którzy bardziej wolą czytać niż oglądać, no ale i tak szkoda, że nie ma ich więcej.
Mimo wszystko autor nie ustrzegł się kilku wpadek. O ile jestem w stanie jakoś przełknąć termin „doomowce” – określający gry podobne do Dooma – w polskich pismach najczęściej określane jako gry doomopodobne (z czasem pojawił się termin FPP, bądź jeszcze później FPS), to ciężko mi przyjąć rozwijanie kliku najpopularniejszych terminów używanych w branży. Przez to tak do końca nie wiem do kogo ta pozycja jest skierowana; czasem autor pisze jak do dojrzałego, a czasem jak do niedzielnego odbiorcy tłumacząc mu jak krowie na rowie pewne podstawy.
Mimo wszystko jest to dobra pozycja dla tych, którzy chcieliby poznać bliżej rodzimy rynek, jak kiełkował i się rozwijał. Oraz dla tych, których interesuje tematyka retro. Warto zaznaczyć, że jest to na razie jedyna książka opisująca w tak wyczerpujący sposób polski rynek gier. Mimo kilku mniejszych bądź większych wpadek o których wspomniałem i czasem niezbyt fortunnego składu (który mam nadzieję zostanie poprawiony w kolejnym wydaniu, bo za coś takiego to należy się – tu trzeba będzie wstawić adekwatne określenie dla ciecia co to tak spitolił*) to bardzo solidna książka, którą mógłbym spokojnie polecić tym którzy chcą poznać historię tworzenia gier nad Wisłą.
*kto to tak składał?