Normalnie w tym miejscu pojawiłaby się recenzja Diablo 2: Resurrected, ale uznałem, że nie ma sensu klepać kolejnego kompleksowego tekstu o grze, o której już wszyscy wszystko napisali. Zamiast tego napiszę o czymś nieco innym. Ale spokojnie, to nie będzie tekst o szydełkowaniu.
W sumie to nie wiem, ile czasu spędziłem w Diablo 2: Resurrected, ponieważ klient battlenet jest upośledzony i nie zlicza czasu. Halo Blizzard, mamy rok 2021, a w którym wy żeście się zatrzymali? Póki co zostaje posiłkowanie się howlongtobeat.com – według którego średni czas gry wynosi ok 30h, robiąc sidequesty i „liżąc ściany”. Jeśli przebiegniemy tylko sam wątek główny, to czas ten powinien się skrócić o połowę.
Biorąc pod uwagę, że do klasycznego Diablo 2 jakoś nigdy na dobre nie usiadłem, to tutaj wydarzyło się coś niesamowitego. Nie dość, że skończyłem zabawę na 37 poziomie doświadczenia, to jeszcze od razu rozpocząłem nową grę na wyższym poziomie trudności – Koszmar. Czy to więc tak dobra gra, że się oderwać od niej nie można? No niestety, nie do końca. Ma swoje archaizmy, z którymi nie bardzo wiadomo co zrobić, a część z nich wymagałaby co najmniej przeprojektowania. Miało być za to spójnie z oryginałem no i jest – za wyjątkiem kilku usprawnień.
Bezapelacyjnie najgorszą rzeczą dla mnie w D2:R jest zbyt mały ekwipunek, wymagający częstego latania do miasta i pozbywania się szpeju. Część rzeczy można odłożyć do skrzyni zachowując tym samym itemy na gorsze czasy, część sprzedać, aby zarobione złoto wydać na… hazard. Bo w sumie to nie ma co z tym złotem robić. Znalazłem co najwyżej dwa sposoby pozbywania się hajsu. Zakup potionków – których zawsze mało w pewnych kulminacyjnych momentach (walki z bossami) i wskrzeszanie najętej łuczniczki, która czasem bardzo się przydaje – chociażby przy wyżej wspomnianych walkach (np. do odwracania uwagi).
W związku z ciągłymi problemami (nadal!) z serwerami i kolejkami ciężko pograć online. Niektórzy gracze w dalszym ciągu donoszą o resetowaniu progresu i znikających postaciach. Mnie to nie dotyczy, bo gram sobie spokojnie offline, by nauczyć się mechanik i skilli. Głównie po to, by nie lamić w multiku – w którego mam nadzieję kiedyś dane mi będzie zagrać. Jak już go do końca naprawią. Mój rekord w kolejce na serwer to numerek 367. No cóż, Blizz niejednokrotnie już udowodnił, że średnio umie w starty swoich onlinowych tytułów. Kto pamięta co się działo przy premierze Diablo 3 ten po zakupie wskrzeszonej dwójki się nie śmieje. Sytuacja ta po raz kolejny uświadamia nam, że gracze mają pamięć złotej rybki – co idealnie widać na socialach.
Niektórzy strasznie narzekają na archaizmy, których w Diablo 2: Resurrected jest sporo. Czy mi one przeszkadzały do tego stopnia, że uniemożliwiały zabawę? Skądże. Bawiłem się wyśmienicie. Co prawda pod koniec rozgrywki trochę zabolało mnie, że postać zresetować można tutaj tylko raz na grę i to w dodatku zaraz na samym jej początku. Jeśli więc coś popsujesz albo czegoś do końca nie przemyślisz, masz problem.
Odnowione Diablo 2 pierwszy raz kończyłem Druidem. Nigdy nie grałem tą klasą, a że w becie nie było dostępnego Nekromanty, to wybór padł właśnie na niego. No i tak dobrze mi się nim grało, że postanowiłem skończyć nim grę. Udało się, z całkiem niezgorszym skutkiem. Postać na tyle dobrze sobie złożyłem, że irytujący i męczący okazał się tylko jeden boss – Duriel. Inną kwestią jest to, że te walki z bossami są takie sobie. Zupełnie nieciekawe, męczące, nudne i jakieś takie bez polotu. Walka, którą zapamiętam na dłużej była ta z Baalem – bossem końcowym z dodatku. Nie dość, że było kilka faz z różnymi demonami, które przyzywał, to jeszcze spawnował swoich braci. Bitwa była długa, męcząca i bardzo kosztowna, ale najciekawsza ze wszystkich. Czy trudna? W sumie nie. Wystarczyło nauczyć się ruchów przeciwnika i odpowiednio na nie reagować.
Co dalej po zakończeniu przygody w Diablo 2: Resurrected? Może Diablo 3? Wszak pierwsze Diablo niedawno ukończyłem, teraz drugie, więc chyba faktycznie pora na trzecie, tym bardziej, że do tej pory nie miałem z nim do czynienia.