Trek to Yomi to chyba najbardziej filmowa gra w jaką przyszło mi zagrać. Nie będę się tu jednak silił na oryginalność i opisywał jak bardzo bliska jest filmowym dziełom znanego japońskiego reżysera. Nie jestem jakimś wybitnym znawcą filmów Kurosawy. Owszem, kilka obejrzałem, ale jeśli ktoś by mnie zapytał o ich tytuły to niestety – nie jestem w stanie przytoczyć żadnego. To też nie tak, że jestem ignorantem. Mój ojciec był wielkim miłośnikiem japońskiego kina i próbował miłość do nich zakorzenić u mnie – tylko że z marnym skutkiem. Może po prostu byłem wtedy za młody na obcowanie z taką sztuką i nie umiałem jej docenić.
Trek to Yomi jest iście filmową grą. Te wszystkie plany, kadrowanie, prowadzenie kamery i efekt ziarna sprawiają, że gra wygląda fenomenalnie i jest prawdziwą ucztą dla oczu. Tę grę ogląda się tak jakby oglądało się klasyczne kino japońskie spod znaku katany i samurajów. W dodatku widać, że oprawa graficzna nie stanowi tu tylko nałożonego filtru monochromatycznego – na zasadzie zróbmy to w czerni i bieli żeby zamaskować wszelkie niedoróbki. Ta gra od początku do końca została zaprojektowana w takiej stylistyce. Tego się nie da opisać, to jest jeden z tych tytułów, które trzeba koniecznie samemu zobaczyć i przekonać się jakie to jest wyśmienite.
Najbardziej podczas gry zirytował mnie nierówny poziom trudności, miejscami trochę przegięty, co w połączeniu z brakami w gameplayu sprawia, że stajemy pod ścianą której nie jesteśmy w stanie przeskoczyć. Na szczęście dla tych wszystkich, których pokonał poziom trudności jest możliwość jego obniżenia w trakcie gry. Niestety poziom najłatwiejszy przeznaczony jest dla totalnych kaziuali i nie sprawia żadnego wyzwania. Zabrakło tu złotego środka – jeszcze jednego poziomu trudności, który mógłby stanowić idealny pomost pomiędzy nimi. Niech będzie nieco łatwiej, ale niech gra nadal stanowi jakieś wyzwanie, bo na najłatwiejszym nie stanowi żadnego. Większość wrogów pada od jednego machnięcia mieczem. Niby nieco większe wyzwanie stanowią bossowie, ale i tak nie jest to jakiś wielki problem rozłożyć ich w dosłownie chwilę.
Podobno wygląd to nie wszystko. Tak jest i w tym przypadku. Gra potrafi znużyć przez zbyt monotonną i schematyczną walkę. Niby odblokowujemy różne ciosy, kombosy, a i broń dystansowa też się trafi – stanowi ona jednak bardziej dodatek niż główne uzbrojenie. Ludek nie zawsze zachowuje się tak jakbyśmy chcieli. Ciosy potrafią nie wejść, bo postać raz na jakiś czas postanawia, że nie będzie wykonywała poleceń gracza. Podobnie jest z blokowaniem, czy obracaniem. Raz zadziała, drugi raz nie. Nie bardzo potrafiłem znaleźć tego przyczynę, tym bardziej że nie było tutaj reguły. Level design jest niby świetny ale niektóre elementy zostały źle zaprojektowane. Przykładowo po zabiciu ludek potrafi się zrespawnować w takim miejscu, że robi dwa kroki i jest blokowany na jakiejś przeszkodzie. Po śmierci postać powinna być tak stawiana aby gracz mógł szybko wrócić do walki – szczególnie jeśli akurat trafiło się na jakiś trudny moment w którym ginie się raz za razem – dodatkowe irytowanie gracza stawianiem ludka tak żeby ten jeszcze musiał coś obiegać zamiast pobiec prosto na wroga jest jakąś słodko gorzką zemstą designerów. Nosz kurna mać. Tak się nie powinno projektować gier.
Pisałem już, że gra jest filmowa? No to zaznaczę, że jest bardzo filmowa. Czasem można siedzieć i napierniczać screenshoty jeden po drugim, a każdy z nich będzie stanowił świetną tapetę na pulpit. Idealnie z oprawą graficzną współgra muzyka towarzysząca podczas rozgrywki, która jest fenomenalna. Dokładnie taka, jaką zapamiętałem z klasycznego japońskiego kina o samurajach. Świetnie zostało to uchwycone i wyważone, tym bardziej że stanowi ona tło, ale nie wybija się na pierwszy plan.
Trek to Yomi lubi bawić się perspektywą – coby ludzik nie szedł cały czas w prawo, autorzy postawili na różnorodność. Raz idziemy w prawo, raz w głąb ekranu. Co jakiś czas zmienia się perspektywa i raz wydarzenia obserwujemy z rzutu z boku, raz z w pełnym 3D zza pleców ludzika, którym sterujemy, a raz z góry. Zostało to tak sprytnie przemyślane, że nie wprowadza chaosu, a ujęcie kamery zmieniają się tylko w statycznych momentach, w których akurat nie walczymy. Walkę zaś każdorazowo obserwujemy z boku w 2D.
Ha, tak się rozpisałem o oprawie, że zupełnie zapomniałem o fabule. Ale też specjalnie nie ma o czym tu się rozpisywać. Tło fabularne to sztampa. W skrócie: nasza wioska zostaje zaatakowana, ukochana uprowadzona. Bohater rusza bronić swój lud, ratować bliskich, poprzysięga zemstę i takie tam. Nic specjalnie odkrywczego.
Trek to Yomi to intrygujący tytuł, który z oceanów przeciętnych indyków wyłania się jako ten jedyny w swoim rodzaju za sprawą fenomenalnej oprawy. Warto dać mu szansę i go sprawdzić. Tym bardziej, że od momentu premiery znajduje się w Game Passie, zarówno pecetowym, jak i konsolowym. To bardzo udana gra, z nietypowym iście filmowym sznytem, utrzymana w czarno-białej konwencji – ale to właśnie ta oprawa sprawia że obcujemy tutaj z nieprzeciętnym doznaniem, przez które dzieło Flying Wild Hog wyróżnia się na tle innych produkcji.