Nazywam się Xylon. Jestem jednym z mieszkańców „Arki”, statku wiodącego nas ku nowemu światu. Lecimy z zadaniem odnalezienia i zasiedlenia jakiejś planety; nasza misja jest wielopokoleniowa.
„Arka”, zwana też czasem „Matką”, ma zakodowane współrzędne kilkudziesięciu planet potencjalnie nadających się do zamieszkania. Jest dla nas w tej chwili wszystkim, chociaż to w rzeczywistości jedynie okruch metalu zawieszony w bezkresie wszechświata. „Arka” została zaprojektowana tak, by ludzie czuli się tu dobrze, jak w domu; mimo wszystko czujemy się tu obco. Może to za sprawą okien. Jesteśmy przyzwyczajeni do widoku chmur, słońca, drzew, a przede wszystkim ziemi. Tu w oknie widać jedynie granatowo-czarną otchłań usianą niezliczonymi gwiazdami, mgławicami i galaktykami. To nie jest naturalny widok dla ludzi. W każdym razie nie dla nas.
Statek leci z prędkością zbliżoną do prędkości światła. Jesteśmy już znudzeni tą podróżą. Kiedy odlatywaliśmy z Ziemi, byłem dość małym jeszcze chłopcem – miałem osiem, może dziesięć lat. To było tak dawno temu… Nie wiem, ile mam teraz. Wyglądam na około czterdzieści. Nie potrafię tego ustalić, tutaj czas płynie zupełnie inaczej.
Dlaczego odlecieliśmy z naszej rodzimej planety? Tam już nic dla nas nie było. Wydobyliśmy niemal wszystkie surowce. Zatruliśmy niemal wszystko – wodę, powietrze, zwierzęta, rośliny. Tym samym skazaliśmy się na tułaczkę po wszechświecie; nie wiadomo, czy nasi potomkowie kiedykolwiek odnajdą odpowiedni świat. Kiedy czasem myślę o tym, co teraz dzieje się na Ziemi, jak wygląda bez ludzi, przypomina mi się piosenka, którą słyszałem często w dzieciństwie… „Out of the Silent Planet”. O tak, teraz Ziemia z pewnością jest cicha. Nie ma ludzi, nie ma nikogo, kto zakłócałby spokój umierającej planety.
W tej chwili nie mamy już wyboru. Nie możemy tam wrócić. Jesteśmy zmuszeni kontynuować naszą podróż w nieznane.
Z jednej strony chciałbym zakończyć już swoje życie. Jest takie monotonne i bezbarwne. Z drugiej jednak jestem ciekaw, jak potoczą się losy tej wyprawy. Czy ludziom starczy cierpliwości i wytrwałości, by gdziekolwiek dotrzeć? Czy może okażą się zbyt słabi na takie przedsięwzięcie? Ile czasu człowiek może wytrzymać zamknięty w metalowej puszce? Chciałbym zobaczyć dalsze dzieje ludzkości na własne oczy. Ale przecież następne pokolenia nie będą już takie jak my. Nie będą znały Ziemi, a statek będzie dla nich naturalnym miejscem…
Na przykład moje dzieci. Urodziły się już na „Arce”, nie były nigdy na planecie swych przodków. Statek jest całym ich światem. Naturalnym światem, bo nie widziały żadnego innego. Błękitną Planetę znają jedynie z opowieści i wycieczek w wirtualnej rzeczywistości.
Właśnie. Wirtualna rzeczywistość. Gdyby nie to, chyba już dawno bym zwariował. Dzięki niej mogę, choć przez chwilę, chodzić po trawie, patrzeć w błękitne niebo, grzać się w cieple słońca… Mogę poczuć się niemal tak, jakbym znów miał osiem, dziewięć lat… Mogę wreszcie oderwać się od tej niekończącej się podróży w nieznane… Muszę przyznać, że wszystko jest bardzo szczegółowe. Brakuje tylko jednego elementu – zapachów. Tam było ich tak wiele… Dokładnie je pamiętam. Woń trawy, wiosennego wiatru, lasu, deszczu… Tego niestety nie da się odtworzyć. Statek sam w sobie też praktycznie nie ma zapachu, jest tak okrutnie sterylny… Nie zdziwiłbym się, gdyby za kilka pokoleń ludzie częściowo zatracili zmysł powonienia.
Historia ludzkości pełna jest przeróżnych paradoksów. Ja ostatnio zauważyłem kolejny. Otóż kiedyś gry komputerowe pozwalały na odbywanie wirtualnych podróży kosmicznych, podboju wszechświata, zdobywanie i zasiedlanie obcych światów… Ludzie od dawna marzyli o kosmicznych wojażach. A teraz, kiedy rzeczywiście są na statku lecącym kolonizować nieznane planety, odbywają wirtualne podróże na Ziemię…
Nurtuje mnie pytanie, czy nasze dzieci równie często i chętnie będą odwiedzały wirtualną Ziemię? One jej nie znają, nigdy nie widziały, nie czuły… Dla nich to pewien rodzaj abstrakcji, jedynie ciekawostka. Boję się, że gdy nasz statek wreszcie dotrze do odpowiedniego świata, ludzie będą już zupełnie inną cywilizacją. Lepszą czy gorszą? Nie wiem. Wszystko może się zdarzyć przez te lata. A jeżeli będą się bali opuścić statek i osiedlić na Nowej Ziemi? Wtedy cała nasza wyprawa pójdzie na marne…
Czy to wszystko ma w ogóle jakiś sens?
* * *
Xylon odpiął się od komputera. Wirtualna rzeczywistość oddziałująca bezpośrednio na ośrodki w mózgu, a nie na zmysły, to była prawdziwa rewolucja. Uwielbiał podróże w kosmos. Tym razem jednak to nie było to, czego chciał. Podszedł do lustra. Wciąż był przystojnym, 20-letnim chłopakiem. Chwilowe otępienie, występujące zawsze po powrocie do rzeczywistości, zaczęło powoli mijać. Podszedł do okna. Otworzył je i odetchnął głęboko świeżym, wiosennym powietrzem. Widział błękitne niebo, słońce, domy, zarys lasu w oddali… Poczuł ulgę – wiedział, że to wszystko jest prawdziwe, że jest tu, na Ziemi, a nie gdzieś daleko, w zimnym i ciemnym kosmosie…
* * *
Obudził się. Było ciemno. Ciemno i cicho. Nie, niezupełnie cicho. Dało się słyszeć powolne oddechy dwóch… Nie, trzech osób. Kto to mógł być? Nagle poczuł ostre ukłucie w okolicy żołądka. Świadomość powróciła z krainy snów. Żona i dwójka jego dzieci. To ich słyszy. A to oznacza, że…
Schował się cały pod koc. Bardzo chciał się odciąć od rzeczywistości, uciec z powrotem do swoich snów… Ale im bardziej starał się zasnąć, tym bardziej nie mógł. Przytłaczała go świadomość tego, gdzie jest i dlaczego. Powróciły wszystkie lęki, obawy i wątpliwości.
Czy ta wyprawa ma sens?
Tekst napisany w ramach współpracy w wortalem gamelog.pl, w 2005 roku.