Publicystyka

Gry okiem kobiety #2

Gram w różne rzeczy, a ponieważ lubię MMO, to często przychodzi mi biegać w drużynie. Jak to często bywa, jedne klasy (a co za tym idzie – role) podobały mi się bardziej, inne mniej, a były też takie, których w ogóle nawet nie brałam pod uwagę. Po pewnym czasie i kilku różnych grach zaczęłam dostrzegać pewne konsekwencje moich wyborów. Narodziło się pytanie – z pozoru banalne – dlaczego wybieram właśnie te, a nie inne klasy? Co się za tym kryje?

Odpowiedź „bo to mi się podoba i daje fun” mi nie wystarczała. Zaczęłam myśleć i analizować – zarówno gry, jak i siebie. W końcu doszłam do wniosku, że to, co robię w grze, bierze się bezpośrednio z tego, co lubię bądź czego nie lubię w świecie rzeczywistym – mimo że to w końcu tylko gra i w zasadzie można robić, co się chce. Przyjrzyjmy się kilku przykładom:

W grach praktycznie nigdy nie biorę klas walczących w zwarciu, a jeśli już, to muszę mieć na sobie najcięższy możliwy pancerz i jakieś opcje defensywne i leczące. Chodzi o poczucie bezpieczeństwa i świadomość, że poradzę sobie w każdej sytuacji. Bierze się to prawdopodobnie z braku skłonności do ryzyka. Wolę coś robić dłużej, ale w bezpieczny sposób, niż obrać drogę szybszą, ale obarczoną większym ryzykiem.

Drugi powód, dla którego raczej nie wybieram klas walczących w zwarciu, to ten, że… walczą w zwarciu. Są na pierwszej linii frontu, można powiedzieć: w centrum uwagi. Ja nie znoszę być w centrum uwagi, taki już mam charakter. Zdecydowanie lepiej się czuję będąc gdzieś na uboczu, stąd też najczęściej wybieram postacie dystansowe – łuczników, magów itp.

Są klasy, których nigdy nie biorę w żadnej grze, nieważne czy solo, czy multi. Są to przede wszystkim różne wariacje łotrzyków, czyli postaci skupiających się na ukryciu, pułapkach i pakowaniu innym sztyletu w plecy. Chyba podświadomie uważam ich za pewien rodzaj „oszustów”  i dlatego omijam z daleka. Zdecydowanie nie mój typ postaci. Drugą klasą, której często unikam, jest pospolity wojownik, często w top 3 najpopularniejszych klas w danej grze. Nie znoszę podążać za tłumem i już sama świadomość, że miałabym grać tym samym co połowa servera, bardzo skutecznie mnie zniechęca (plus wojownicy są mniej sexi od magów – patrz poprzedni odcinek). Najczęściej mój wybór klasy kończy się na najciekawszej według mnie opcji, która – jak się po jakimś czasie okazuje – jest akurat jedną ze słabszych, mniej dopracowanych czy bardziej zabugowanych. Widać taki już mój los…

Kolejną kwestią jest samowystarczalność. Mam manię „Zosi-samosi”, lubię działać samodzielnie. Stąd moja postać jeśli nie biega w grupie, to musi sobie dobrze radzić solo. Nigdy nie prosiłam nikogo o pomoc w questach, a jeśli nie mogę czegoś zrobić, to albo wracam później, albo kombinuję do upadłego, póki mi się nie uda albo będę miała dość. Solowanie pozwala też robić to co chcę, kiedy i jak chcę, bez oglądania się na innych. W rzeczywistości jestem introwertykiem i lubię samotność, ciszę i spokój.

Solowanie solowaniem. Jeśli jednak biegam w grupie, lubię dawać innym jakieś bonusy, wzmocnienia itp. Być bardziej wsparciem niż pierwszoliniowym wojownikiem. Przy okazji Warhammera Online (jeśli dobrze pamiętam) odkryłam rolę healera. Ta postać łączyła w sobie właściwie wszystko co było mi potrzebne do szczęścia – ciężki pancerz, łatwą do ogarnięcia mechanikę, trzymanie dystansu i odwalanie konkretnej roboty, to jest trzymanie przy życiu swojej grupy. Do tej pory myślałam, że healerem jest się za karę, bo ktoś musi, bo to ciężka i niewdzięczna rola. Skąd! Nie spodziewałam się, że daje tyle satysfakcji. Nie czystej frajdy, ale właśnie satysfakcji, szczególnie po co cięższych bataliach. Fakt, nie jest to zadanie tak proste i bezstresowe jak wciskanie odpowiedniej kombinacji klawiszy w celu wyciągnięcia maksymalnego DPSu, ale ma swoje zdecydowane zalety, na przykład dużo łatwiej o miejsce w grupie. Poza tym, patrząc na pole bitwy z perspektywy healera, zupełnie inaczej postrzegamy całą grę. Dla mnie – dużo ciekawiej. Od tamtej pory granie standardowym DPSem zwyczajnie mnie nudzi. Czemu o tym piszę? Bo to kolejny przykład na to, że moje cechy charakteru uwidoczniają się w tak, można by powiedzieć, prozaicznych rzeczach. W życiu też muszę wiedzieć, że to co robię przynosi konkretne efekty.

Najciekawsze z tego „eksperymentu” jest to, że analizując wybory dokonywane w grach, można się nauczyć czegoś o sobie.

A jak jest u Was? Zauważyliście u siebie podobne zależności? Czy są archetypy, które szczególnie lubicie, lub takie, których zawsze unikacie? Lepiej czujecie się będąc w centrum wydarzeń, czy stojąc w bezpiecznej odległości? Wolicie masakrować wroga siłą, wysyłać na niego swoje sługi, przyjmować na klatę najcięższe ciosy, kryć się w cieniu by niespodziewanie wyskoczyć za plecami, czy raczej wspomagać towarzyszy dobrym słowem i uczynkiem? I jak to się ma do Waszego codziennego życia?

Alexandretta

Kobieta gracz. Po godzinach pracy, z zapałem i piekielnymi ognikami w oczach biega po lochach i tłucze bogu ducha winne zombie czy inne szkielety. Miłośniczka wszelkiej maści cRPG. Notoryczne problemy z wyborem klasy i rasy, bo wszystko fajne... W chwilach zwątpienia zatraca się przy dźwiękach mieczy, roztrzaskiwanych tarcz i okrzyków bojowych, słuchając wiking metalu z zimnej, niegościnnej, odległej Skandynawii. Czasem zdarzy jej się pograć w jakąś strategię bądź nawet w FPP, ale tylko na easy, żeby nie psuć sobie niepotrzebnie nerwów.

Related Articles

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Back to top button